ANF Bielawa Info

Cała historia wzięła swój początek z akcji antynazi, która miała miejsce po jednym z koncertów na początku 1995 roku. Była ona spowodowana wzrostem agresji ze strony tamtejszych boneheads. Głównym naszym błędem było przygotowanie tej akcji -'na prędce", co zaprocentowało w ten sposób, że dorwaliśmy tylko jednego naziola, a konsekwencje ponieśliśmy ogromne. Na nich głównie chcieliśmy skoncentrować waszą uwagę.

Kilka dni po tym zdarzeniu, zjawiła się u nas policja, zwijając trzech z nas. Dwóch prosto z pracy, jednego zaś z domu. W tym miejscu musimy zaznaczyć, że od tej chwili, aż do samego końca sprawy się nie zobaczyliśmy. Każdego z nas osobno przewieziono na komisariat. Tam przesłuchano nas i wsadzono do celi. Zostały przedstawione zarzut : pobicie tego gościa, którego udało nam się złapać + rzeczy, których nie zrobiliśmy, czyli kradzież kasy temu delikwentowi i kurtki jakiejś przypadkowej osobie. Po prostu policja postanowiła nie wysilać się, nie szukać prawdy, tylko zrobić z nas kozłów ofiarnych i zwalić całą winę na nas. W międzyczasie zostały przeszukane nasze mieszkania i w jednym z nich znaleziono pałki. Ze względu, że mieszkam sam, musiałem być przy przeszukaniu i zaobserwowałem niezłą rzecz: skuty kajdankami nie zawsze byłem w tym pomieszczeniu, w którym myszkował gliniarz (czyli mogli mi coś podrzucić). Przesłuchanie odbywało się na zasadzie zastraszania krzykiem i chamskimi obelgami, konsekwencjami itp. rzeczami., które robiły na nas (ludziach, którzy mieli pierwszy raz do czynienia z policją) ogromne wrażenie. Po przeczytaniu obciążających nas zeznań w końcu przyznaliśmy się, lecz oczywiście tylko do pobicia. Po sporządzeniu protokołu zatrzymania osoby, policjant, który się tym zajmował stwierdził, że nie ma sensu nas przesłuchiwać ( brak przyznania się do winy), bo i tak będziemy siedzieć. Po tych słowach sprowadzono nas zakutych w kajdanki do aresztu l choć przesłuchiwali nas osobno "scenariusz zastraszania" był taki sam. Towarzystwo w celi mogło przyprawiać o przyspieszone bicie serca (jeden z nas siedział z typem który w ramach zemsty ukradł policjantowi samochód, po czym go spalił; drugi zaś z psycholem, który najpierw dotkliwie pobił żonę a później chciał podpalić mieszkanie).

Na drugi dzień rano. po kolei wzywali nas na przesłuchania, które trwały średnio 2-3 godziny. Ciężko przelać na papier jak się wtedy czuliśmy - non stop terror, złośliwe komentarze na każdym kroku, dziesiątki razy powtarzanie łych samych zeznań. Zobaczyliśmy na własne oczy technikę przesłuchania "dobry i zły", czyli jeden bastard na nas wrzeszczał, straszył paragrafami, drugi z kolei udawał "dobrego wujka", twierdząc, że może nas stąd wyciągnie, jeśli się przyznamy. Były leż takie sytuacje kiedy darło się na nas jednocześnie czterech gliniarzy- Naszym rodzicom mówiono, że będziemy siedzieć, kolesie. którzy przyszli pod areszt z fajkami zostali przegonieni, a na próbę ich protestu gliniarze zareagowali używając pałek i gazu. Po pprzesłuchaniu z powrotem umieszczono nas w areszcie. Tak też zaczęły się kolejne 24 godziny w celi. Przesiąknięci dymem, polem czekaliśmy w niepewności co się z nami stanie. Nic ukrywamy, że przychodziły nam do głowy najczarniejsze myśli. Nazajutrz rano po 48 godzinach odsiadki po raz pierwszy mogliśmy się zobaczyć. Skutych w kajdanki wpakowano nas do samochodu, który zawiózł nas do prokuratury. Podczas jazdy nie szczędzono nam obraźliwych uwag na temat naszego wyglądu i "zapachu", który był spowodowany odsiadką. Prokuratura miała zadecydować o naszym dalszym losie. Każdego z nas (po raz kolejny) przesłuchano przez prokuratorów. Podczas tego magla jeden z nas został zapytany o to, czy ma już za sobą służbę wojskową. A że został skierowany do zastępczej, pani prokurator powiedziała, że postara się o powtórne rozpatrzenie decyzji komisji wojskowej (!). Po tym nadszedł chyba najgorszy dla nas czas od chwili zwinięcia przez policję.

Około dwie godziny oczekiwaliśmy na decyzję prokuratury, nie sposób opisać naszego strachu, niepewności, które nami targały, Później zostaliśmy wprowadzeni do pomieszczenia w którym odczytano nam ich decyzje. Zastosowano wobec nas dozór który polegał na tym, że mieliśmy meldować się cztery razy w tygodniu na komisariacie. Miało to trwać aż do sprawy sądowej. Na nasze szczęście skończył się on z chwilą przekazania akt sprawy z prokuratury do sądu. W sumie dozór mieliśmy pięć miesięcy. Wkrótce odbędzie się rozprawa, więc najgorsze przed nami. Chcieliśmy zaznaczyć, że ta cała pisanina nawet w połowie nie odzwierciedla tego co przeżyliśmy naprawdę. Wydarzenie to nauczyło nas bardziej skrupulatnego planowania tego typu akcji ( dobór ludzi, maskowanie się, plan działania itp.). Mamy nadzieję, że nasze doświadczenia będą miały wpływ na wasze postępowanie w podobnych sytuacjach. Na koniec chcieliśmy podziękować ludziom, którzy przez cały ten czas wspierali nas duchowo.

Werbal i Rzeźnik