Co robić ?

"Patrz, wyglądasz jak inni
Patrz stworzyliśmy nowy schemat
Może to jest i bunt,
ale ciebie w nim już nie ma..."

- śpiewał przed laty punk-rockowy wokali­sta. Być może tekst ten kogoś wówczas ob­raził, może kryła się za nim gruba przesa­da, może był zbyt prowokacyjny... A może nie. Z rumieńcem zakłopotania na twarzy i z bojaźnią w sercu przyznam się, że to ja byłem tym wokalistą. Dziś, jako trzydziesto paroletni zgred, który dziwnymi zbiega­mi okoliczności jakoś jeszcze nie pogodził się z tym pięknym, najlepszym z chwilowo dostępnych i niewątpliwie gównianym światem, jako ktoś od połowy lat osiemdzie­siątych przyglądający się ?młodzieżowemu buntowi" (a nawet poniekąd w nim uczest­niczący) muszę stwierdzić, że... stworzyli­ście (stworzyliśmy?) schemat, który już nawet nie jest nowy; bunt zawarty w owym schemacie jest zaś czymś banalnym i po­wierzchownym... Naprawdę bardzo mi przykro, że tak piszę, ale postanowiłem sobie, że albo napiszę coś od serca, albo wcale... Wolelibyście tę drugą opcję? Nie słyszę... ?Grupy wzajemnej adoracji nie stanowią niebezpieczeństwa Dosyć tej powszechnej masturbacji wpisa­nej w schemat społeczeństwa..." - śpiewał przed laty ten sam punk-rocko­wy wokalista. Uważam, że miał rację, choć stwierdzenie to jest ze wszech miar subiektywne. Poszukujących obiektywizmu odsyłam do notowań giełdowych. Uwielbiam Bad Brains, Dead Kennedy's, Ciash i Sex Pistols, a także wiele płyt i utworów całej masy innych punkowych ze­społów, więc z tym większą przykrością ośmielę się stwierdzić, iż punk, razem z całą gamą swoich odmian, już się chyba przeżył...

Zanim ktoś wpadnie na pomysł wysłania do Wodzisławia Śląskiego (w któ­rym mieszkam) bojówki, speszę dodać, że jestem przekonany, iż jak dotąd właśnie punk był najważniejszym nurtem rebelii, że zaatakował najcelniej, a atak ten był niezwykle skuteczny - tyle że pod koniec lat siedemdziesiątych na świecie, w Polsce natomiast aż do drugiej połowy lat osiem­dziesiątych... Ale teraz? W czasie, gdy sta­da licealnych pierwszoklasistów kupują w firmowych sklepach fabrycznie pochlapa­ne farbą glany, gdy wszelkiej maści ofspringi przywłaszczają sobie prawo do punk-roc­ka, gdy te uznane przez ?środowisko" gru­py nadal grają swoje trzy akordy na krzyż i śpiewają o pierdołach? Gdy dziewięćdzie­siąt procent zawartości większości ?punk-gazetek" to rzeczy pisane przez i dla ?dzia­łaczy", względnie wywiady z kolejnymi młodymi nadziejami punk-rocka, przy lek­turze których ma się wrażenie (przynaj­mniej ja je mam), że są przepisywane z jed­nego wzoru, a zmienia się jedynie nazwy zespołów i kryptonimy muzyków... Proszę, nie gniewajcie się na mnie - wiem, że dla ludzi z tego kręgu są to ważne spra­wy, ale... No właśnie: ale. Ale czy kiedyś tam, w zamierzchłej prze­szłości nie chodziło o to, by zmienić świat? By prowokować, by docierać do ?zwykłych ludzi", atakować ich dobre samopoczucie i siać zamęt? Czy wreszcie nie chodziło o to, by stworzyć nowy rodzaj sztuki, takiej, obok której nikt nie będzie mógł przejść obojętnie? Nie? To przepraszam...

No co wy! Jasne żartowałem - wcale nie przepraszam. Zanim nastały czasy punk-rocka, świat miał do czynienia z rewolucją końca lat sześćdziesiątych - z rewolucją hi-pisowską... Tak, tamta rewolucja upadła (i zasiadła do kolacji, jak śpiewał Dezerter na swojej moim zdaniem najlepszej płycie), ale wpłynęła na świat w sposób dość zna­czący - ilu wywodzących się z tamtego ru­chu artystów wpisało się do kanonu współ­czesnej sztuki? Po wiem: wielu. Wprawdzie ekspansja narkomanii to także wynik tam­tej rewolucji, nie przeczę, jednak sądzę, że hipisi zrobili dla świata coś dobrego - że wspomnę choćby o rozpowszechnieniu idei pacyfizmu... Dziesięć lat później nadszedł punk (chodzi mi o ruch, nie o pojedynczego faceta, rzecz jasna) i też nieźle zamieszał... Ale było, mi­nęło. Dziś efekty tego widać głównie w mo­dzie, a to nie jest chyba szczególny powód do dumy. To, co z tego ruchu przeniknęło do sztuki i kultury, tylko częściowo przy­znaje się do swoich korzeni... Może się ze mną nie zgodzicie, ale twierdzę, że gdyby punk, nie byłoby artystów tej klasy co Ja-nerka, Świetlicki czy Stasiuk... Chyba nadszedł czas, żebym w końcu wy­jaśnił, o co mi chodzi; żebym wytłumaczył, po jaką cholerę napisałem powyższe słowa... Otóż: jestem przekona­ny (a przekonanie to, przyznaję, nie jest po­parte żadnymi dowoda­mi), że już najwyższy czas na coś nowego... Na zupełnie nowy zryw... I co wy na to? Owszem, wiem, że ist­nieje techno i hip-hop, i nie mam nic przeciwko te-mu, ale bądźmy po­ważni - te sprawy nie­wiele mają wspólnego z buntem, a już zupełnie nic z jakimś fermentem intelektualnym...

Obec­ne czasy aż się proszą o coś, co wstrząśnie, za­chwieje, zaszokuje , zsza­rga i zasieje zamęt... Nie czujecie tego? Niedługo minie ćwierć wieku od początku punka. Nic istotnego się od tego cza­su nie wydarzyło... No to na co, kurwa, cze­ kamy? Aha... Na Zachód, tak? To w końcu tam dotąd wszystko się zaczynało... No dobrze. Poczekajmy, aż oni zaczną, a po­tem się dopasujemy, jak zwykle zresztą... A gdyby jednak... Ale właściwie po co? W końcu jest nieźle. mamy co robić, o czym pisać, śpiewać i roz­mawiać. Mamy mnóstwo muzyki do słucha­nia - ska, punk '77 (a co z punkiem '78 i innymi stylami: punk '79, punk '80, punk '81 i tak dalej, aż do punka '2000), hc, hc-punk, crust, emo-core... - ktoś obeznany mógłby pewnie wymienić jeszcze ze sto osiemnaście odmian i podgrup muzyki, któ­ra nam się podoba, tej ?naszej" i ?słusznej". Ja nie, bo słuchając i czytając o tych bzdu­rach chce mi się śmiać albo wymiotować, zależnie od nastroju... Tak nawiasem mó­wiąc, pamiętam czasy, gdy mianem - punk rocka określano i Sex Pistols, i The Stranglers, i Clash, i Dezertera, i Kryzys, i Śmierć Kliniczną... Dzisiaj byłoby to nie do pomyślenia - tak bez specjalnego określę nią, nie wiedząc, jaki kolor sznurówek i jakiego kroju kapturki trzeba zastosować, gdy preferuje się któryś z tych zespołów? Ale -jak już zaznaczyłem -jestem starym zgredem (w odróżnieniu od młodych zgre­dów) i prawdopodobnie nie znam się na rze­czy; co więcej, oprócz punk-rocka (tego ro­zumianego na przedpotopowy sposób) słu­cham też innej muzyki, że wymienię Rush, Zappę, Bowiego, King Crimson czy Marilyna Mansona...

Tak czy inaczej, zapewne kwalifikuję się do miana zdrajcy, może nawet zdrajcy ide­ałów, bo czasami - czytając ziny - można odnieść wrażenie, że właśnie słuchanie od­powiedniej muzyki oznacza wierność ide­ałom ? Wracając do tego, co - jak twierdzę - musi w końcu powstać i zalepić ideologiczną dziurę (tak samo, jak w najbliższym czasie na polskiej scenie politycznej musi powstać jakaś konkretna lewicowa partia - bardziej czerwona od liberalnego SLD i mniej de­magogiczna od PPS-u - bo sytuacja po pro­stu tego wymaga) - wyobrażam to sobie jako coś, co kontynuuje anarchistyczny sposób myślenia, jest przeciwne jakimkol­wiek formom fizycznej przemocy, przeciw­ne wszelkim nacjonalizmom, może reli­giom, i niesie ze sobą sporą porcję zdrowe­go, to znaczy chorego poczucia humoru... Ale nie upieram się przy szczegółach, bo przecież jakoś trzeba to dopiero wymyśleć... To nieistniejące ?coś" powinno siać zamęt w umysłach coraz bardziej płytkich i po­datnych na wpływy ludzi... Poza tym my­ślę sobie (ja, durny śląski robotnik najem­ny - tak, że zawsze możecie nie przywiązy­wać do moich słów większej wagi), że po­winno się to również starać zaistnieć w mass-mediach, bo w ten sposób dotrze do dużej ilości odbiorców.. Czy ten pomysł tak­że pachnie zdradą? Chwileczkę -jeśli tak, to czym pachnie to, że dla przykładu ta­kiego "Arłekina" możecie kupić w kiosku?

Oczywiście, że mass-media to pieniądze, które ktoś zarabia i to rzeczywiście jest ne­gatywna strona, ale w zasadzie czy Warn -anonimowym odbiorcom "niezależnych" treści aż tak bardzo zależy, by kasa, którą wykładacie na gazetki, kasetki i płytki CD trafiała koniecznie do kieszeni różnych ze wszech miar ?niezależnych" biznesmenów? Media w dzisiejszych czasach są nerwowe i zdesperowane. Wolny rynek, który je stworzył i który one tak gorąco popierają, zaczyna je torturować wolną konkurencją... Weźmy takie telewizyjne programy ?sen-sacyjno-rozrywkowe" typu ?Telewizjer" czy inne ?Zoomy" - kręcą reportaże nawet o tym, że ktoś w jakiejś zabitej dechami wsi zbiera znaczki, bo brakuje im tematów, a jeśli spadnie im oglądalność, to padną na ryj, mówiąc trochę nie ładnie... Myślę, że mądrzy, czyli wiedzący czego chcą ludzie, dobrze zorganizowani i obdarzeni fantazją, tudzież poczuciem zdrowego, czyli chorego humoru, bez problemu mogą się przedrzeć na komercyjną wizję, fonię i co tam jesz­cze. Nie po to, by zarobić, ale po to, by prze­mycić treści, które - jeśli dotrą do oczu i uszu, a może i mózgów tak zwanych prze­ciętnych obywateli - wywołają zamęt... Prowokacja. Szyderstwo. Zamęt. Zamęt. Zamęt, drodzy państwo. Że pozwo­lę sobie powtórzyć: zamęt. Co innego robili Pistolsi?

Gdyby ich nie było na wizji, fonii i na łamach wszystkich mass-mediów Zjednoczonego Królestwa, ortodok­syjni fanowie jakichś tam Latających Tuż Nad Ziemią Gówien czy innych Extrem Fuck Alcoholic Bastardów nie mogliby dzi­siaj lać z góry na pierdolonych zdrajców, którzy się skurwili i wystąpili w telewizji... Reasumując: może by tak coś zrobić? Może by tak spróbować zainteresować tym debi­li z radia, gazet czy (najlepiej) telewizji? Może udałoby się bezczelnie sprawić, by to coś stało się zalążkiem czegoś nowego? ?Pobożne życzenia" - powie po przeczyta­niu powyższych zdań ktoś, kto nie przesta­nie czyta wcześniej, mówiąc (lub myśląc) coś w stylu: ?co za debil to pisał? Tym z ?Ariekina" odjebało, że to wydrukowali..." ?Wymyślmy coś nowego - łatwo powie­dzieć!" - pomyśli ktoś inny. - Co za kretyn z tego Bąka! Jeżdżę na wszystkie manifesta­cje, pikietuję McDonaIdsa, tłukę się ze ski­nami na Pierwszego Maja, a ten chuj bę­dzie mi wypominał, że mój bunt się prze­żył!" A ja na to: róbcie dalej gazetki (przepra­szam: ziny) dla grupek wzajemnej adora­cji, grajcie swoje trzy akordy i śpiewajcie zabawne piosenki o piciu, seksie i zady­mach, a nawet te zaangażowane protest-songi o złych politykach i o tym, że ludzie są głupi, a wojny to już zupełnie... I tak przeczytają to i usłyszą tylko i wyłącznie ludzie z waszego kręgu, bo tylko oni kupu­ją te gazetki (przepraszam: ziny), bo tylko oni przychodzą na tajne, niekomercyjne koncerty... Społeczeństwo już dawno przełknęło i przy­jęło do wiadomości pojęcie ?punk": to ci, co mają te glany i irokezy. To ci, co biją się ze skinami. To ci, co jeżdżą do Owsiaka.

To ci, co pikietują pod McDonaIdsem... Społe­czeństwo już się nie dziwi. Punk już nie robi na nim wrażenia, podobnie jak sataniści i Hare Krysznowcy. Wierzcie mi - na pewno macie przed sobą świetlaną przyszłość, jeśli chodzi wam tyl­ko i wyłącznie o uprawianie swoich pilnie strzeżonych grządek, o ideologiczne spory na temat tego, czy jacyś tam crustowcy (sło­wo daję, że nie wiem i nie chcę wiedzieć, kim oni są, czego słuchają, jak się ubierają i jakie noszą sznurówki) są lepsi czy gorsi od... no nie wiem... na przykład od rude boysów (bo chyba jest coś takiego, nie?). Drukujcie nadal wywiady z zespołami, któ­re chwalą się, ilejaboli wypijają przed albo po koncercie, czy też ile szyb wybili w skle­pach z futrami... Wmawiajcie sobie, że in­teresuje to kogoś więcej niż was samych, ewentualnie znudzonych i zblazowanych policjantów. Może wszystko to brzmi dość wrogo, cynicz­nie i szyderczo... Cóż, jeśli tak, to przepra­szam (żartuję, jasne, że żartuję), ale taki mam sposób pisania i mówienia, chyba, że rozmówca jest duży, silny i nerwowy - wte­dy robię się potulny jak baranek bez ro­gów... Chcę jeszcze zaznaczyć, że napraw­dę całym sercem jestem za lewą, czyli anar­chistyczną stroną działalności niekomer-cyjnej, mniej lub bardziej młodej młodzie­ży, tylko, że... tęsknię za czymś więcej... Zróbmy coś, dobrze? - pozwolę sobie zaape­lować do tych, którzy dotrwali w lekturze aż do tych słów i jeszcze nie uznali mnie za idiotę. Spróbujmy, co? Wiem, że to niełatwe, ale co z tego? Jeśli odpowiedź brzmi ?nie", to trudno, ale ja i tak zostanę przy swoim. Może ktoś, tak jak ja, ma już jakieś pomysły? Czego sobie, Warn i innym życzę.

Arkadiusz Bąk.