KinderPunki
Dzisiaj punka raczej się słucha, niż się nim jest. Być może
moda na punk wraca, ale nie jako propozycja całościowego stosunku do świata,
tylko jako jedna z wielu ofert stylistycznych. Punkowy festiwal Totalny Rozpierdol
Systemu (dla wrażliwszych uszu: Dni Hałasu) odbył się pod koniec lata na uboczu,
niedaleko ogródków działkowych na warszawskim Ursynowie. System w zasadzie mógł
spać spokojnie i nawet nie uskarżał się na głośną muzykę. Nie było burd i bijatyk.
W prowizorycznym barze lepiej od piwa schodziło wegańskie jedzenie, muzycy popijali
sok z marchwi. Jednak zaplanowany na dwa dni festiwal przedwcześnie zamknęła
policja. Nie spodziewajcie się opisu scen batalistycznych. Policjanci przyjechali,
wysiedli z samochodów, przez megafon ogłosili, że wszyscy mają iść do domu.
I kilka setek alternatywnej młodzieży spakowało plecaki i powędrowało na przystanek
autobusowy. Następnego dnia sytuacja wyglądała podobnie, na domiar złego padał
deszcz. Policjanci nawet nie wysiedli z samochodów. Młodzież solidarnie pożyczała
sobie kurtki, parasole albo tuliła się do siebie mocno, by jak najwięcej osób
schowało się pod foliowym daszkiem nad sceną. Sielanka? Nie, współczesna kontestacja.
Nawracanie nie wchodzi w grę
"Bunt? My po prostu żyjemy po swojemu" - mówi MW, mieszkaniec squatu Fabryka,
który uchodzi za jedno z najbardziej alternatywnych miejsc w stolicy. Wejść
tu nie jest łatwo, choć - jak śmieją się gospodarze - nie ma selekcjonerów.
Starczy, że nie widać go z ulicy. Zaproszenia na koncerty przekazuje się pocztą
pantoflową, funkcjonujący na squacie bar też się nie reklamuje. Kiedy przychodzimy,
dookoła stołu gromadzą się mieszkańcy. Na fotelach i kanapach przyniesionych
z ulicznych wystawek siadają dwudziestokilkulatkowie - Bronek, Filip, Darek,
Wesel. W Fabryce mieszka kilkanaście osób, kilkadziesiąt w miesiącu wpada, pobędzie
parę dni i jedzie dalej. Nie chcą robić żadnej rewolucji. Nie odpowiada im konsumpcja
i wyścig szczurów, ale żeby się angażować w nawracanie społeczeństwa? To raczej
nie wchodzi w grę. Znaleźli niszę, w której jest im dobrze, i jeśli ktoś chce
się przyłączyć - dobrze, jeśli nie - byle nie próbował im zabraniać. Choć tego
chyba nie muszą się obawiać. "Przeciw czemu się buntować? Teraz każdy może żyć,
jak chce - kontynuuje MW. - Punk to też schemat, a ja olewam schematy". I tyle.
Jeśli bunt, to konstruktywny. Zamiast zadym - akcje rozdawania wegańskiego jedzenia
bezdomnym, zamiast narkotyków - zdrowa żywność, abstynencja, zamiast degrengolady
- giełda twórczości własnej. Tradycyjny kontrkulturowy bunt wobec instytucji
jakoś się rozmył. Będąc punkiem, wolno właściwie wszystko. Można pić na umór
i robić zadymy, można być straight edge - żadnych używek, żadnego mięsa, niewiele
seksu. Dowolność obowiązuje nie tylko w stylu życia, ale i w poglądach: można
być apolitycznym albo zaangażowanym, można być za wojną albo przeciwko wojnie.
Kto chce, żyje zgodnie z zasadą "do it yourself", "zrób to sam". Kto chce, pracuje
na etacie w firmie (raczej nie w globalnej korporacji, ale jeśli tylko nie przyjmie
się jej ideałów za własne i zapanuje nad wewnętrznym rozdarciem - dlaczego nie).
"To wyłącznie sprawa autodefinicji" - stwierdza Szymon Wątorek z Krakowa (23
lata), punk i autor pracy magisterskiej o wzorach konsumpcji w subkulturach.
Jedyny punk wśród dresiarzy
Na Dni Hałasu przyjechało kilkaset osób. Większość tuż przed maturą albo na
początku studiów. Co ich ciągnie do punka, który Tomek Lipiński - wokalista
Tiltu oraz Brygady Kryzys - w swych tezach antypunkowych uznał za skończony
w 1978 roku? "Scena pobudziła moją świadomość - mówi Krzysiek, 18-letni hardcore'owiec
z Zalesia Górnego. - Gdyby nie to, że trafiłem do tego środowiska, piłbym piwo,
chodziłbym na dyskoteki i byłbym szczęśliwy". Jak przyznaje, dzięki tekstom
piosenek oraz ludziom ze sceny zrozumiał, że media kłamią, ludzie na ogół się
nie szanują i nikt nie dba o środowisko. Mówi, że bez koncertów jego życie straciłoby
sens. Podoba mu się wegetarianizm, ale mięso przestaje jeść tylko w wakacje,
gdyż w ciągu roku gotuje mama. W przyszłym roku Krzysiek wybiera się na studia
na ochronę środowiska, a jego kolega Seta, czyli Grzesiek (18 lat) z warszawskiej
Pragi (który ksywę odziedziczył niejako po starszym bracie - Ćwiartce), na historię
Nie chodzi o rynkową wartość dyplomu, tylko o działanie. Krzysiek chce walczyć
o czystość przyrody, Grzesiek - uczyć w szkole historii. "Po to, żeby ktoś ujawnił
historyczne przekręty, mówił ludziom, jak jest. W mojej szkole to niemożliwe".
Obaj są przeciwko wojnie z Irakiem ("Wiadomo, że Ameryka nakręciła całą tę wojnę.
Saddam Husajn nie był prawdziwym zagrożeniem. Gdyby był, Kuwejt chciałby go
usunąć, a nie zrobił nic") i sceptyczni wobec Polski w Unii. Ale to nie polityczne
zaangażowanie przyciągnęło ich do punka. Setę urzekła przede wszystkim bezproblemowość,
z którą wchodzi się na scenie w relacje międzyludzkie. "Goście z Bartoszyc nie
mieli gdzie nocować po koncercie, więc wziąłem ich do siebie. Spali na podłodze,
na karimatach. Wiem, że ja mogę liczyć na to samo u nich" - zachwyca się. Równie
życzliwa atmosfera panuje w Fabryce. Mieszkańcy dzielą się jedzeniem, dbają,
by psy były syte. Karmi się wszystkie po równo: Iwana, Bastę i nowy nabytek,
kilkumiesięcznego owczarka podhalańskiego - Małolatę. Na tablicy w korytarzu
obok kuchni wisi kartka z "przykazaniami squattersa": po 22.00 nie hałasujemy,
dbamy o czystość i pełnimy dyżury przy sprzątaniu, agresję oraz narkotyki zostawiamy
przed wejściem. Zarabiają na "myjce", szorując szyby w samochodach albo robiąc
uliczny fireshow - akrobacje z ogniem. Komu się chce pracować, ten ma więcej
pieniędzy, może sobie coś kupić. Kto nie ma samozaparcia - może przeżyć miesiąc
za minimalną kwotę: 0 złotych. Filip (23 lata) dwa lata temu przyjechał do Fabryki
z Radzynia Podlaskiego na pięć dni i został. "Wtedy nawet nie wiedziałem, co
to jest squat - śmieje się. - Dziś nie potrafię się znaleźć w tzw. normalnym
świecie. Tam nie mogłem się realizować, grać na bębnach, żyć swobodnie". Tu
nauczył się połykać ogień, od czasu do czasu wali w bębny. Bronek (19 lat) trenuje
diabolo - chińską technikę żonglowania za pomocą dwóch kijków, sznurka i bąka.
Kiedy opanuje 50 trików, będzie zarabiał na ulicy. Na razie idzie opornie, ponieważ
Bronek zapisał się do wieczorowego liceum, w którym jest jedynym punkiem wśród
dresiarzy. Uczy się, bo nie chce iść do wojska.
Jak komu najwygodniej
Cały squat jest wymalowany. Na ścianach efektowne murale, na szafce w kuchni
napisy, w barze na dole oryginalne lampy nie wiadomo z czego. "Jesteśmy właściwie
komuną artystyczną - uważa MW. - Każdy ma tutaj prawo twórczo zaistnieć, byle
nie szkodził innym". Poza squatem punkowe środowisko też stwarza warunki do
twórczej aktywności. "To jest świetne, że jeśli chcę wyrazić swoje przekonania,
grając w kapeli, to gram. Mam ochotę zorganizować zaangażowany happening, to
go organizuję. Teraz szyję dla siebie ubrania. Może jakoś się tym zajmę, bo
ostatnio wolę maszynę nawet od imprezy" - przekonuje mnie Aga, rocznik '81.
Skończyła studium plastyczne, rok przepracowała jako grafik i uciekła, bo 800
złotych nie wystarczało właściwie na nic, a w pracy trzeba było spędzać długie
godziny. Brała udział w akcjach feministek z Emancypunx, teraz działa w Radical
Cheerleaders. Z Emancypunx związana jest też Katiusza (26 lat), która na co
dzień współpracuje z prasą kobiecą Ma podgolone blond włosy, długie dredy. Przy
stoliku w warszawskiej Cafe Karma opowiada o zespole, który niedawno założyły
z przyjaciółką. W Mass Kotkach Katiusza komponuje, pisze teksty i gra na basie.
Pierwszy raz wzięła go do ręki jako 17-latka, właściwie tylko dlatego, że w
zaprzyjaźnionej kapeli brakowało basistki. Teraz nie wyobraża sobie życia bez
grania. Szymon Wątorek wydaje zina "Krzyk to za mało", w którym publikuje opowiadania
swoje i dwóch kolegów, czasami wstawi jakiś artykuł do sieci. Seta zamieszcza
w Internecie recenzje płyt. Generalnie każdy robi, co potrafi najlepiej. "Gdybym
chciał odnieść sukces w normalnym obiegu, byłoby trudno - wyjaśnia Wątorek.
- Jest 40 milionów ludzi, rzadko kto interesuje się sztuką. Trzeba wydać pieniądze
na reklamę, dotrzeć do wydawcy, który patrzy tylko, czy na tobie zarobi. W środowisku
jest inaczej". Zinów kserowanych, drukowanych oraz internetowych ukazuje się
w Polsce kilkadziesiąt. Występy w kapelach, alternatywnych teatrach albo organizowanie
koncertów to punkowy chleb powszedni. Nie trzeba walczyć z rodziną, która jest
przekonana, że w życiu ważny jest dobry zawód, ani zabiegać o publikę. Wystarczy
poprosić o pomoc znajomych, rozesłać wici i już montuje się zespół, spływają
teksty do nowego zina, znajduje się nabywców na własnoręcznie kopiowane kasety.
Wszystko da się zrobić własnym sumptem. "Tak się jakoś składa, i pewnie nie
przez przypadek, że punk przyciąga ludzi, którzy przy użyciu minimalnych środków
organizują zajebiste imprezy - zaczynając od koncertów, i to nie tylko punkowych,
przez wernisaże street party, techno imprezy, teatry. I to jest bardzo nakręcające
- mówi Katiusza. - Twoimi przyjaciółmi są osoby, które mają podobny światopogląd,
typ humoru, podobne gusta muzyczne, a poza tym dają ci niesamowity kop energii,
tak że sama masz ochotę coś zrobić" - dodaje. Jedyne, czego jej brakuje w Warszawie,
to squatów z prawdziwego zdarzenia, w których wspólnie się żyje i wspólnie robi
artystyczne akcje. "Niby przez nasze mieszkanie też codziennie przewija się
masa osób, ale czasami brakuje mi poczucia wspólnoty, stałego kontaktu z ludźmi.
Wtedy łatwiej się zorganizować". A Gosia (23 lata), współorganizatorka Totalnego
Rozpierdolu, zapewnia "Robimy rewolucję przez sztukę, nie przez agresję". Najwyraźniej,
choć manify feministyczne i akcje bezpośrednie przyniosły owoce, lepsze rezultaty
niż "budzenie świadomości społecznej" przez apele i demonstracje przynosi uprawianie
swojego ogródka zgodnie z własnymi ideałami. "Jest takie punkowe hasło: myśl
globalnie, działaj lokalnie" - tłumaczy mi Aga, skubiąc kolorowe motylki przyczepione
do turkusowego swetra. Chodzi o to, żeby mieć na uwadze ogólną sytuację na świecie,
a swoje życie traktować jak małą rewolucję. Wtedy system zreformuje się sam.
Dużo atrybutów punkowania
"Kiedyś być punkiem, znaczyło mieć określony światopogląd, styl życia - wspomina
Piotr Bratkowski, dziennikarz i krytyk literacki, w latach 80. jeden z największych
fanów rodzimego punka. - Dziś raczej słucha się punka, niż się nim jest. Być
może moda na punk wraca, ale nie jako propozycja całościowego stosunku do świata,
tylko jako jedna z wielu ofert stylistycznych - z tą różnicą, że obciążona ładunkiem
nostalgii". Przez 25 lat istnienia ruchu przykleiły się do niego różne przesłania:
anarchizm Sex Pistols, lekkie lewactwo The Clash, apolityczne zadymiarstwo streetpunka,
trochę późniejsze idee straight edge. Nic dziwnego, że w konsekwencji powstał
chaos, do którego trudno się odnieść w całości. Kto może, stara się określić
bardziej precyzyjnie, wybierając przynależność do jakiegoś odłamu punka, albo
wręcz przeciwnie - nie chce określać się wcale. "Śmieszy mnie, kiedy ktoś mówi,
że coś albo ktoś jest punkowy, a ktoś inne nie - deklaruje Aga. - Można mieć
duszę punkowca, a niekoniecznie kochać ostre granie. Nie akceptuję żadnych uprzedzeń".
Katiusza zaczęła się interesować feminizmem, ekologią, wegetarianizmem w tym
samym czasie co muzyką punk. "I okazało się, że nie da się tego rozdzielić Ale
nie da się też podporządkować życia ideologii." - dodaje. Kiedyś zajmowała się
akcjami feministycznymi, dziś skupia się na muzyce. Krzysiek i Seta tłumaczą,
że hard core to pozytywna odmiana punka i dlatego oni są właśnie hardcore'owcami.
Na dobrą sprawę rzeczywiście nie wiadomo, co jest punkowe, a co nie. "Mam 23
lata i jestem za stary, by moją tożsamość określało to, jakiej słucham muzyki,
czy jem mięso, czy nie i czy jestem za wojną w Iraku" - twierdzi Szymon Wątorek.
Jeśli nie to, to co? Wątorek zmienia perspektywę i tłumaczy jako socjolog: "Jest
dużo atrybutów punkowania i każdy, kto przyłącza się do ruchu, może wybrać coś
dla siebie. Pojedynczo albo w zestawie. Jeżeli kompletuje tożsamość punkową
z pojedynczych cegiełek - wybiera dowolne połączenia. Jeżeli bierze zestaw -
może z marszu łyknąć ekologię, pacyfizm, weganizm, abstynencję, gotowy zestaw
vegan straight edge. Każdy robi, co chce". Tyle że kinderpunki - jak nazywa
ich starsze pokolenie - wydają się gubić w nazbyt szerokiej ofercie. Na pytanie:
co pociąga cię w punku? - dostaję wiele odpowiedzi, ale ani jednej takiej, która
mogłaby służyć za punkowy manifest. Dla Agi najważniejsze jest łamanie schematów
i radykalna strona feminizmu. - Nasz anarcho-feministyczny happening skłoni
do myślenia więcej ludzi niż referat na konferencji naukowej - przekonuje.
Gośka nie chce mieć zwykłego męża, zwykłych dzieci i zwykłego życia. Dlatego
woli z siedmiorgiem przyjaciół wynajmować dom w Łomiankach. Dla Katiuszy najważniejsza
jest muzyka i twórcze środowisko. A Krzysiek i Seta najbardziej cenią wzajemną
otwartość i brak sztywnych reguł punkowania. Wygląda na to, że radykalizm postaw
stał się politycznie tak bardzo niepoprawny, że unikają go nawet anarchiści.
Pielęgnują za to utopijny obraz człowieka, którego domagało się zbuntowane pokolenie
ich rodziców - dobrego z natury, spontanicznie twórczego, skupionego na pokojowym
współżyciu z innymi. "Rewolta nie może trwać wiecznie - potwierdza Tomek Lipiński.
- Zdarzyło się raz w Londynie, trwało dwa lata. Wszystko inne to podróbka".
A tymczasem na ulicach i w witrynach sklepów króluje punko-polo. Kayah występuje
w pasku pełnym ćwieków, "Wysokie Obcasy" przebierają modelki za Lady Punk, na
ulicy dziewczyny do kreacji z Terranovy stylizowanych na poszarpane ciuchy anarchistów
noszą ledwo przyczesane irokezy, a temu wszystkiemu towarzyszy muzyka - dudniąca
jak punk, porywająca jak punk, lecz wykreowana w wielkich wytwórniach i wykonywana
przez zbuntowane nastolatki. "Z jednej strony może to i dobrze, bo dzięki temu
ludzie staną się bardziej tolerancyjni, ale z drugiej strony to jest zwykłe
złodziejstwo" - zżyma się Katiusza.
"Dredy w reklamach, neopunkowe fryzury i ciuchy w sklepach - to służy tylko
konsumpcji. Wszystko wsysa kultura masowa. Wykorzysta i wypluje" - dodaje. Na
razie bunt sprzedaje się dość dobrze. Pokolenie X chętnie puszcza oko do szefa,
spinając agrafkami mankiety koszuli i w centrach handlowych kupuje atrybuty
nieugiętego indywidualizmu i antysystemowej kontestacji. Nudny bunt Gdy pytam
Tarzana z Fabryki, co zyskuje, tracąc to, co my - zwykli ludzie - nazywamy komfortem,
dowodzi, że na squacie ma komfort. Jedzenie prawie za darmo od zaprzyjaźnionych
sprzedawców, zmajstrowane przez mieszkańców piece dają w zimie tyle ciepła,
iż kiedy ostatnio użalała się nad nim znajoma, wysłał jej SMS-a: "U nas 32 stopnie,
ile masz w mieszkaniu?". Nie musi codziennie chodzić do pracy. "Czego więcej
trzeba?" - pyta. To samo retorycznie pytanie stawiają sobie widzowie "Milionerów",
gracze w Totolotka i mistrzowie audiotele. Marzą o tym, żeby wolnego czasu nie
marnować na pracę i użeranie się z życiem tylko po to, żeby mieć czyste ubranie
i ciepło w domu Nie zmarnują go też na wzniecanie rewolucji. Może więc należy
ogłosić podzwonne dla współczesnego punka - słodkiej utopii o szczęśliwym życiu
w czystości i harmonii. Dlaczego? Bo to strasznie nudne. A jak twierdzi socjolog
Paweł Śpiewak, nuda jest politycznie niebezpieczna. Zaczekajmy więc, aż klubowiczom
znudzą się koszulki z napisem punk not dead i naćwiekowane ubrania. Może wtedy
nadejdzie prawdziwa rewolucja ?
Aleksandra Więcka - Magazyn "City"