Radykalna Akcja Twórcza

Twierdzą, że aby zrobić w Polsce coś konstruktywnego, trzeba założyć kominiarkę. Miejska partyzantka artystyczna wraca. Zakleja komercyjne billboardy, maluje i uświadamia.

Autorzy prezentowanej w listopadzie w gdańskim Centrum Sztuki Współczesnej "Łaźnia" ekspozycji "Sztuka w mieście. Zewnętrzna Galeria AMS 1998-2002" nie spodziewali się prawdopodobnie tak złośliwej polemiki z ideą wystawy. Nieznani sprawcy z trójmiejskiej Radykalnej Akcji Twórczej wzięli "na warsztat" znaną z billboardów AMS realizację Marcina Maciejowskiego "Jak tu teraz żyć?". Na umieszczonym w pobliżu galerii plakacie zamaskowana i uzbrojona rodzina udziela odpowiedzi na pytanie krakowskiego artysty. Tytuł projektu "Walczyć, aby żyć" mówi sam za siebie. "Uśmiechnąłem się, kiedy to zobaczyłem - przyznaje Maciejowski. - Sam często przetwarzam to, co wcześniej ktoś inny zrobił. Ładnie to wykonali, fachowo". Z kolei Ryszard Ziarkiewicz, rzecznik prasowy CSW Łaźnia, komentuje: "Oni ujawnili pozytywną w założeniach, ale jednak manipulację, która pojawia się w przypadku wystaw typu AMS: historycznych, podsumowujących. AMS zamierzał reagować na współczesność, lecz jako duża reklamowa firma ulegał różnym wpływom i naciskom. Myślę, że ci młodzi ludzie, robiąc tę akcję, dobrze to zauważyli". Zanim doszło do rozmowy z członkami RAT-u, prawie miesiąc trwała między nami wymiana maili. Zmieniały się propozycje miejsca i czasu spotkania. Ostatecznie zostałem o nim poinformowany z zaledwie godzinnym wyprzedzeniem. W grudniowe popołudnie na pustym placu Zebrań Ludowych w Gdańsku (to tutaj latem odbywają się darmowe koncerty) zobaczyłem trzech młodych ubranych na czarno mężczyzn w kominiarkach. Maskarada? Nie do końca. Za zaklejanie reklamowych billboardów swoimi projektami mogą ponieść odpowiedzialność karną.

Aktywność wolnościowa, nie wywrotowa

Radykalna Akcja Twórcza funkcjonuje w Trójmieście od ponad dwóch lat. "Nie mamy żadnej hierarchicznej struktury. Być może niedługo nie będziemy tutaj działać, a będzie działał ktoś inny. Idea jest taka, by to się cały czas rozwijało". Rotacja w organizacji jest duża. Ci, którzy byli aktywni na początku, dziś nie są już jej członkami. Powód to m.in. ryzyko, jakie niosą ze sobą działania nielegalne. Czarno-białe plakaty o wymownych tytułach "Hej, Polaku - wyślij swoje dziecko do Iraku" czy "Wolność dla Czeczenii" naklejane są na komercyjne billboardy. "Wychodzimy z założenia, że w ten sposób wyrządzamy mniejszą szkodę, niż nalepiając je na murach - tłumaczą RAT-owcy. - Billboardy to miejsca widoczne i tak naprawdę przeznaczone do takich celów. Wolimy kleić na tych pustych, nieużywanych, lecz nie zawsze się to udaje". Choć na ich stronie internetowej pojawiają się zwroty "radykalny" i "wywrotowy", w rozmowie nie używają ostrych sformułowań. "Gdyby miasto w przestrzeni publicznej wystawiało billboardy, na których ludzie mogliby legalnie wyklejać swoje pomysły, to pewnie wcale nie musielibyśmy być radykalni" - deklarują. Ludziom z RAT-u przeszkadza szufladka z napisem "anarchiści". Twierdzą, że nieporozumienie spowodowała praca "Walczyć, aby żyć!". "Został naklejony nielegalny billboard, są kominiarki i bomba na stole, a więc pojawiły się trzy rzeczy, które każą traktować nas jako anarchistów. To uproszczenie, bo nie mamy jednolitego programu". Wolą, by ich działania określać ogólniej, jako aktywność środowisk wolnościowych, a nie wywrotowych. Wyjaśniają także, że samo słowo "wolność" dla każdego z nich ma odmienne znaczenie.

Przepis na klej

Kim są członkowie Radykalnej Akcji Twórczej? "Niektórzy pracują, inni się uczą, jeszcze inni łączą jedno z drugim. Są też tacy, którzy nic nie robią" - mówią. Zapewniają jednak, że wśród nich nie ma studentów gdańskiej ASP, jak można by się spodziewać. "Środki wyrazu, jakimi się posługujemy, są proste. Praktycznie każdy może to zrobić. Nasza działalność nie wymaga plastycznego wykształcenia, wystarczy pędzel, farby, papier i prosty program komputerowy". Członkowie grupy zastrzegają, że świadomie działają poza światem artystycznym, że nie chcą podlegać normalnym procesom kuratorskim i galeryjnym. "Nie chcemy być gwiazdami, nie życzymy sobie poklepywania po plecach". Odpowiada im to, że nikt nad nimi nie stoi. Wszystkie prace wykonują własnym sumptem za, jak zapewniają, śmiesznie małe pieniądze. Koszt billboardu to parę złotych. Nakłady są niewielkie, na ogół od dwóch do czterech sztuk. Na swojej stronie w Internecie (www.rat.bzzz.net) wyglądającej jak oferta agencji reklamowej RAT-owcy zachęcają do indywidualnej aktywności. Podają nawet przepis na klej z mączki ziemniaczanej, który pozwoli sfinalizować ewentualne przedsięwzięcie. Z wiadomych przyczyn akcje RAT-owców odbywają się w bardzo szybkim tempie. "Tu nie ma żadnej filozofii. Idziemy, kleimy i wracamy. Nasze działania niewiele się różnią od naklejania legalnych billboardów". Do tej pory nie zanotowali wpadki. Dla bezpieczeństwa wybierają zazwyczaj miejsca słabo oświetlone, np. w sąsiedztwie przecinającej Trójmiasto kolejki SKM. Ich plakaty oglądają wówczas tysiące ludzi jadących codziennie do i z pracy. Mówią, że często w trakcie rozklejania spotykają się z bardzo pozytywnymi reakcjami ze strony przypadkowych przechodniów. To trochę dziwi, bo ich plakaty zawierają treści wyjątkowo kontrowersyjne. RAT atakuje obecność amerykańską w Iraku i rosyjską w Czeczenii. Szczególnie szokujący może się wydać plakat przyrównujący Polskę do Trzeciej Rzeszy. Praca powstała jako protest przeciwko obecności polskich jednostek w Iraku. "Tematów nie brakuje - twierdzą przedstawiciele RAT-u. - Wcześniej Czeczenia była bardziej aktualna, potem Polska stała się okupantem w Iraku. Nasze działania to kontrakcja wobec bieżących tematów".

Antyamerykańska retoryka wyraźnie zdominowała realizacje RAT-owców. Od podobnych grup działających na Zachodzie różni ich dostrzeżenie problemu Czeczenii. Ale nawet mimo to niektóre prace RAT-u aż nazbyt przypominają propagandowe plakaty z lat 50. w stylu "Ręce precz od Korei". Poza tym: czy nie należy zobaczyć czegoś niestosownego w tym, że grupa piętnuje rozpasaną komercję oraz szał zakupów w kraju, w którym dla większości społeczeństwa kolejki po podstawowe towary to nadal nieodległe wspomnienie? O dziwo, część członków RAT-u pamięta stan wojenny, a ich wiedza o prześmiewczych działaniach Pomarańczowej Alternatywy z lat 80. jest całkiem spora. "To dostosowywanie działań do istniejących warunków. Gdyby Pomarańczowa Alternatywa w tamtych czasach robiła rzeczy tak skrajne jak nasze, to szybko by się wypaliła". RAT-owcy odpierają zarzut, że ich jedynym pomysłem na zastaną rzeczywistość jest totalna kontestacja. Deklarują, że angażują się w działania społeczne o pozytywnym charakterze. Lecz o szczegółach nie chcą mówić.

To jest kręcące

Równolegle z najnowszymi działaniami RAT-u w ośmiu miastach Polski ujawniła się formacja odpowiedzialna za akcję pod kryptonimem "I chuj". Akcja polega na doklejaniu prostego tytułowego komunikatu do istniejących już, umieszczonych na billboardach, haseł reklamowych. Z kolei na początku grudnia otwarcie centrum handlowego Madison w sercu Gdańska zakłócił pochód manifestantów, których twarze zasłaniały maski przedstawiające świński ryj. "Ludzie zaczynają robić różne akcje niezależnie od siebie, często nawet się nie znając" - oceniają reprezentanci Radykalnej Akcji Twórczej. Z czego wynika to zintensyfikowanie kontestacyjnych wystąpień? Rozmowa z RAT-owcami sugeruje, że z rozczarowania. "Nigdy nie doświadczyłem niczego dobrego od mojego państwa - komentuje jeden z nich. - Nie ma znaczenia, czy rządzą czarni, czerwoni, czy niebiescy". Członkom RAT-u marzy się zaplecze społeczne, jakim cieszą się podobne grupy na Zachodzie. Są jednak realistami i wiedzą, że tamtejsze inicjatywy oddolne mają dłuższą tradycję, a ze względu na polską specyfikę trudno jest mechanicznie przenosić na nasz grunt zachodnie sposoby funkcjonowania. "Nie jesteśmy tylko grupą ludzi, która spotkała się w celu rozklejania plakatów. Cel pojawił się później. Zaczęło się od spotkań w gronie znajomych". Mimo poważnych treści przedstawiciele formacji podkreślają rolę zabawy i spontaniczności w podejmowanych przez siebie akcjach. Kamuflowanie się, ukrywanie, zakładanie kominiarek po prostu sprawia im przyjemność. "To jest kręcące. Często słyszymy od ludzi, którzy nie wiedzą, iż maczamy w tym palce, że widzieli plakat i że ktoś miał fantastyczny pomysł. To dodaje nam energii".

City Magazine