Czy robotnik ma prawo ?
Od jakiegoś czasu w przeróżnych mediach trwa kampania przeciwko
super- i hipermarketom, zaś środowiska "niezależne" bojkotują restauracje
McDonalds'a, koncerny General Motors i inne wielkie korporacje. Zdehumanizowanie,
stechnicyzowanie, brak poszanowania praw pracownika, manipulacja i obsesja efektywności
- to niektóre z wielu zarzutów stawianych wielkim, zagranicznym przedsiębiorstwom.
Aby wywrzeć emocjonalną presję na społeczeństwo, szczególny akcent kładzie się
na warunki pracy wyzyskiwanych pracowników najemnych. Zgodziłabym się z tym
w stu procentach, gdyby nie to, że ci, którzy tak zawzięcie atakują globalne
koncerny, zdają się sugerować, iż rajską alternatywą i ratunkiem przed wyzyskiem
są polskie małe i średnie przedsiębiorstwa. Jak ta sugestia ma się do rzeczywistości?
Nijak. Pracownik małego polskiego sklepiku czy warsztatu jest tak samo wykorzystywany
przez swojego pracodawcę, jak pracownik wielkiej, zagranicznej korporacji. A
właściwie nawet bardziej, bo zagraniczny pracodawca zapłaci za owo wykorzystywanie
człowieka zapłaci np. lOOOzł (?)brutto, a polski wręczy pracownikowi najniższą
krajową pensję (obecnie 700zł. brutto). Osobiście nie lubię być wykorzystywana,
ale jeśli zmusza mnie do tego życie, to wolę sprzedać się drożej (tutaj zgodzę
się z nasuwającym się czytelnikowi skojarzeniem - wykonywanie pracy której się
nie lubi to duchowa prostytucja... niestety, wielu z nas to robi, bo nie ma
innego wyjścia). Wracając do tematu ; pracownicy najemni są przez pracodawcę
traktowani źle, niezależnie od tego, czy jest on polskim właścicielem średniego
czy małego warsztatu, czy zagranicznym przedsiębiorcą o globalnym znaczeniu.
Piszę to opierając się na doświadczeniu własnym i mojego otoczenia. Mały przedsiębiorca
wcale nie jest milszy od przedsiębiorcy dużego - raczej jest odwrotnie, ponieważ
mały chce być dużym, a gdyma małe środki, oszczędza na czym tylko się da, głównie
na pracowniku. Pierwszy grzechem pracodawcy jest notoryczne łamanie przepisów
BHP. Pracownikom nie zapewnia się odpowiedniej odzieży ochronnej, sprzętu ochronnego,
czy nawet narzędzi (zdarza się tak, że na kilku lub kilkunastu pracowników przypada
jeden motek, który jest potrzebny każdemu, czego efektem są złe stosunki między
pracownikami, bo przecież szef wrzeszczy szybciej", a nikt nie chce podpaść).
Pracownikom nie zapewnia się odpowiednich przeszkoleń lub zatrudnia się osoby
bez odpowiednich kwalifikacji (pracowałam kiedyś w hurtowni, gdzie kilkunastu
chłopaków jeździło na wózkach widłowych, a tylko jeden z nich miał na to uprawnienia).
Od pracownika wymaga się, by był złotą rączką" - mechanik musi wykonywać pracę
elektryka czy hy-draulika, co przy braku odpowiedniego przygotowania grozi wypadkiem
(w przypadku którego winien jest oczywiście pracownik - robił coś, co do niego
nie należało...). Następna sprawa - brak przestrzegania ośmiogodzinnego dnia
pracy. Zatrudnieni częstokroć pracują po kilkanaście godzin dziennie, przy czym
zapłata za godziny nadliczbowe nie różni się od zapłaty za godziny obowiązkowe,
a bywa i tak, że wykonuje się pracę społecznie".
Trzy wolne soboty są fikcją, a za pracę w te dni pracodawca płaci jak za normalny
dzień tygodnia (czasem po prostu w ogóle nie płaci). Kolejna rzecz przedsiębiorca
jest wiecznym oszustem - nie tylko oszukuje pracownika w kwestiach finansowych,
ale i zmusza go do oszukiwania klientów (w jednym sklepie byłam zmuszona do
sprzedawania przeterminowanych odczynników fotograficznych; w innym uczono mnie,
że zepsute, napęczniałe jogurty należy przekłuwać szpilką, by znów wyglądały
jak świeże; z kolei w hurtowni kolega z polecenia szefa wymazywał denaturatem
z opakowań masła nieaktualne daty przydatności do spożycia i przybijał nowe;
a wszystko to miało miejsce w małych i średnich firmach i pewnie mieściło się
w ramach rozwoju gospodarczego kraju). Następna sprawa - traktowanie pracownika.
Zatrudniony - poza tym, że będąc np. na stanowisku mechanika,wykonuje również
zawód frezera, elektryka, sprzątaczki - pełni funkcję służącego, często będąc
przy tym wyzywanym i poniżanym. Jeśli zakład jest większy, szef mianuje swoich
kapo i to oni wtedy rozkazują, wrzeszczą i poniżają - za cichym przyzwoleniem
szefa (choć czasem zdarzają się tacy, którzy są w porządku). Bywa i tak, że
pracodawca nie zezwala pracownikowi na przerwę śniadaniową, a gdy ten próbuje
się pożywić po kryjomu, dostaje od szefa upomnienie (którego forma bywa różna).
Zdarza się, że przy ciężkiej pracy fizycznej przy trzydziestostopniowym upale
pracownik nie może się nawet napić, bo pracodawca nie zapewnia swojemu podwładnemu
przysługujących mu paru butelek wody mineralnej. Oczywiście zawsze można się
stawiać i dociekać swojego - niestety, zwykle kończy się to nie przedłużeniem
umowy lub natychmiastowym zwolnieniem. Ktoś powie są przecież sądy pracy.
Owszem, i nawet podobno dość często się w nich wygrywa. Tylko co z tego, jeśli
po otrzymaniu odszkodowania i tak jest się zwolnionym pod byle pretekstem, a
fama o przekornym" pracowniku błyskawicznie roznosi się wśród potencjalnych
pracodawców, w wyniku czego szansę na znalezienie innej pracy maleją do zera.
Wtedy pozostaje się na zasiłku (do którego prawo kończy się po sześciu miesiącach
lub w niektórych rejonach kraju po roku) i ma się opinię nieroba. Jeśli po wielkich
trudach uda się znaleźć pracę, to w stosunkach pracownik - pracodawca jest ona
taka sama jak poprzednia, w wyniku czego po jakimś czasie człowiek znów staje
się bezrobotnym, a w powszechnym odczuciu jest się człowiekiem, który pracuje
tylko po to by dostać zasiłek. Często jest to zgodne z prawdą, jednak ci, którzy
wypowiadają takie opinie, niech się na chwilę zamienią - niech pracują w ciężkich
warunkach, bez poszanowania przepisów BHP, będąc ciągle poniżanym i dostając
za to płacę minimalną - niech się zamienią, a wtedy zobaczą, że takie podejście
do życia jest w pełni uzasadnione. Ale oni nie wiedzą, mają państwowe posady,
lub własne firmy, a czasami pracują u małego przedsiębiorcy na stanowisku umysłowym
(np. w jakiejś firmie reklamowej), gdzie traktuje się pracownika zupełnie inaczej
niż robotnika.
Ktoś może powiedzieć - każdy może podwyższyć swoje kwalifikacje i znaleźć sobie
pracę umysłową. Nie każdy. Jednym nie pozwala na to zbyt niska inteligencja,
innym brak pieniędzy, jeszcze innym jedno i drugie. Poza tym kto będzie pracował
fizycznie jeśli wszyscy pokończą studia? Przypuszczam, że wielu czytelników
zetknęło się z wyżej opisanymi zjawiskami (a jeśli są w wieku szkolnym to mogą
się zetknąć za parę lat) i uważają je za oczywiste. Po co więc piszę o czymś,
o czym wszyscy doskonale wiedzą? Po to właśnie, żeby coś co jest chore., przestało
być takie oczywiste i przestało być kwitowane wzruszeniem ramion. Dlaczego nikt
nic nie robi z tym chorym systemem? Uważam, że należy stworzyć związki zawodowe
zrzeszające pracowników zatrudnianych w prywatnych przedsiębiorstwach. Musiały
by to być związki działające poza zakładem pracy (no bo jak ma związek utworzyć
np. dziewczyna, która jest jedynym pracownikiem swojego pracodawcy w jakimś
małym butiku?).Mam nadzieję, że kodeks pracy pozwala się zrzeszać w związkach,
nawet jeśli się jest jedynym pracownikiem danego przedsiębiorstwa. Jeśli tak
nie jest, to sądzę, że należy się sprężyć, wywrzeć nacisk na ustawodawcę i zmienić
kodeks. Pisząc to, mam na myśli związki zawodowe z prawdziwego zdarzenia, które
będą broniły pracowników, a nie potężnego molocha w postaci związków zawodowych
w państwowych zakładach, którego rola polega nie na obronie praw pracowniczych
(gdyż w państwowych zakładach są one prawie zawsze przestrzegane), ale na dokładaniu
pewnym branżom kolejnych przywilejów i wydzieraniu pieniędzy ze wspólnej kasy.
Kraj jest biedny, wspólnej kasy jest mało, więc żeby dać stoczniowcom, górnikom,
nauczycielom, lekarzom, trzeba komuś odebrać, no i odbiera się tym, którzy nie
potrafią się obronić - bezrobotnym, podopiecznym ośrodków pomocy społecznej
(z roku na rok Ministerstwo finansów obniża środki na pomoc społeczną, przy
jednoczesnym dokładaniu zadań), a ostatnio postuluje się obniżenie płacy minimalnej
co rzekomo ma zmniejszyć bezrobocie. Należy założyć związek zawodowy skupiający
pracowników prywatnych przedsiębiorstw, bo inaczej rzesza bezrobotnych będzie
coraz większa, a ci którzy znajdą zatrudnienie, pracować będą w warunkach uwłaczających
godności człowieka tylko dlatego, że niema innej możliwości. Tymczasem drobni
i średni przedsiębiorcy będą chwaleni i nagradzani za swój wkład w rozwój gospodarczy
kraju... Czy ktokolwiek z panów posłów wspominał kiedyś o trudzie polskiego
robotnika czy polskiej ekspedientki? Niestety - o nas zapomniała historia".
Wiem, że utworzenie takiego związku zawodowego wymaga przemyśleń i talentów
organizacyjnych. Dlatego właśnie poruszam ten temat - żeby obudzić świadomość
(nie piszę świadomość klasową", bo znudziła mi się marksistowska staromowa)
i żeby poruszyć kogoś operatywnego, kto będzie wiedział jak zrealizować pomysł
utworzenia związków.
A realizacja tego pomysłu na pewno nie będzie łatwa. Będą go blokować prywatni
przedsiębiorcy (którzy niedawno ogłosili Manifest kapitalistyczny", celem którego
jest jeszcze większe ograniczenie praw pracowników), będą blokować posłowie,
w wielu przypadkach również będący przedsiębiorcami... Potrzebna jest organizacja,
która obroni ekspedientkę z budy na targowisku, mechanika z małego warsztatu
samochodowego, a także pracowników McDonalds'a, czy Coca - Coli. Stwórzmy związki
zawodowe - kapitalista zawsze pozostanie kapitalistą, niezależnie od tego, czy
jest właścicielem hipermarketu, czy warsztatu blacharskiego. Kiedy patrzę na
to, co się dzieje w zakładach prywatnych, a także na to, że nikt z posłów na
to nie reaguje, dochodzi we mnie do ostrego konfliktu wewnętrznego - wrodzonej
agresji z nabytym pacyfizmem. Czekam, aż ktoś coś zrobi z sytuacją w tym kraju.
Nie wiem kto. Może "Łysy, Ja i Anka".
Kornela